13 maja 2014. Już od miesiąca na Filipinach. 16 kwietnia wylądowaliśmy w Manili. Wielki Tydzień dzieliliśmy między stolicę i San Fernando, a potem z Luzonu przez Bikol, tryskającą zielenią Catanduanes, Samar, Leyte z Taclobanem który nie poskładał się jeszcze po tajfunie Yolanda i Biliran o wzgórzach porośniętych lasami palmowymi. Z Massin w południowej części Leyte płyniemy jutro na Bohol, a tam będziemy załatwiać sobie transport na Pamilacan, wysepkę 2-kilometrowej średnicy, na której spędziłam błogie połtora tygodnia 3 lata temu. Gospodarze, u których wtedy mieszkałam pomogą nam teraz znaleźć jakiś transport do nich, więc płyniemy przez szerokie wody w odwiedziny do znajomych:)
2 kwietnia 2014. Bye Bye Thailand. Po dwóch miesiącach żaru w tropikach tajskich miast z przeplotem górskiego powiewu, zamarzyło nam się wyspiarskie życie. 15 kwietnia lecimy na Filipiny, ale wcześniej trzeba jeszcze przeteleportować się jakieś 1500 km do Kuala Lumpur, skąd odlatuje nasz samolot :-P Przez najbliższe dwa tygodnie zjeżdżamy więc na południe do Malezji:)
28 grudnia, gdzieś gdzie 2013-ty znika za horyzontem i 2014 leci już do nas z otwartymi ramionami.
200 dni w podróży przepłynęło jak wody Mekongu, gęste od wszystkiego co spotkały i zabrały po drodze.
Ponad 3000 km przez Wietnam i nawet nie wiem ile tysięcy od wyjazdu.
W Wigilię przejechaliśmy do Kambodży, śniadanie jeszcze w Wietnamie, a obiad już kambodżański. Jest spokój i boskość. Jutro ruszamy do Mondulkiri spotkać słonie :)~~~
21 stycznia. Zakochaliśmy się w Kambodży. I dlatego pojutrze (kiedy wygasa nam wiza) wiejemy na pobliską tajską granicę do Poipet, żeby jeszcze tego samego dnia, z nowym pachnącym Pad Thai stempelkiem w paszporcie, powrócić tu na kolejny miesiąc błogości.
11 lutego. To już ostatnie kroki w Kambodży. Za tydzień ruszamy do Tajlandii na zjazd rodzinny w Bangkoku:-D
26 listopada. Good morning Vietnam:-) Po 24-godzinnej podróży z Kunming, dotarliśmy do Hanoi. 12 godzin na płasko w sleeping busie i kolejne pół doby w chilloutowym wietnamskim pociągu – wiatr we włosach i w porywach do 30 km/h:)
23 grudnia. Wigilia będzie jednak w Kambodży :-D
7 września. Już 88 dni w drodze… albo dopiero tyle. Tydzień temu przejechaliśmy z Mongolii do Chin, jadąc wysłużonym pociągiem do granicy w Zamyn Ud, a tam gazikiem przez granicę do Erenhot (Erlian). Mieliśmy zostać chwilę w przygranicznym chińskim mieście, ale trafił się od razu autobus sypialny;-) do Pekinu. Jesteśmy więc w stolicy Państwa Środka już ponad tydzień. Jutro natomiast zjeżdżamy pociągiem 10h na południe do Luoyang, dawnej stolicy Chin (bilety „własnoręcznie” zakupione na chińskim dworcu, po chińsku:)
Bloga zaniedbuję, bo całkowicie pochłonęło mnie jedzenie;-)
14 września. Lekkie posunięcie do Kaifeng i dalej przez Xinxiang i Huixian do Guolingcun w górach, gdzie zatrzymaliśmy się na 5 dni.
23 września. Dotarliśmy do Pingyao, zahaczając wcześniej na 2 dni o Taiyuan. Nadal dużo jemy;-)
6 października. Po niemal 2 tygodniach w Pingyao wróciliśmy do Taiyuan, żeby zaznać trochę miejskości, odgłosów petard od 6 rano i sześciopasmowych ulic, na których pieszy jest intruzem. Małe pranie, fryzjer, makijaż i za 2 dni jedziemy przez Xian do Chengdu, stolicy Syczuanu, gdzie misie panda skubią bambusy w przerwach między snem.
9 listopada. Po miesiącu podróży przez mroźne Syczuańskie góry (po drodze kilka cztero- i pięciotysięczników), od kilku dni oddychamy głęboko i rozgrzewamy się w wiosennym Dali, w Yunnanie. Po lewej miasteczko okalają góry z najwyższym szczytem 4100, a po prawej rozciąga się jezioro w kształcie ucha, nad które jutro jedziemy na długi listopadowy weekend;-D
W czasie kiedy ja przebywałam w krainie królowej śniegu, w zachodnim Syczuanie przy granicy z Tybetem, Marcin w letnim słońcu eksplorował nabrzeża Yangtzy w Chongqing i odkrył na nowo błękit nieba w bez-smogowym Kunming
(ale nie odkryłam jeszcze, jak stworzyć dwie równoległe trasy w google maps;-)
7 sierpnia. Posucha w pisaniu, więc przynajmniej uzupełniam mapę naszej mongolskiej podróży. Dziś już niby mieliśmy ruszać do Chin, ale przedłużyliśmy wizy o kolejne 3 tygodnie, żeby sprostać tutejszym drogom, a właściwie braku dróg. Część zachodnia jeszcze przed nami, ale już ją wymaluje na zapas, bo internet biegnie tu swoimi ścieżkami, jak wszędzie nieoznakowanymi.
24 sierpnia. Dodałam Tsengel w zachodnim rogu Mongolii, 75 km za Ulgii.
8 lipca. Rosyjska wiza na finiszu i jutro ruszamy w kierunku Mongolii, marszrutką do przygranicznej Kiachty, a dalej to się okaże:)
Mala aktualizacja z 27 czerwca – przybyl po drodze szamanski Olchon, Sliudianka pelen socjal i Arszan, w ktorym teraz zbijamy ruskie bąki :-D
6 lipca – powrót do Ulan Ude. Po ostatnim wyjeździe stąd, dojechaliśmy do Barguzina, a stamtąd drogą na północ do Kurumkan. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Ust Barguzin i w Gremiaczińsku nad Bajkałem. Powoli rozmyślamy o Mongolii:)
Cienka niebieska linia. 11 czerwca przestanie być tylko kreską i stanie się naszą drogą.
Pierwszy spacer:
Warszawa – Moskwa – Irkuck – Ulan Ude. Bajka(ł) …
4 Responses to Droga
kochana, a może możesz dodać na tym blogu RSS co?
może dodam, ale jakos psul mi layout;-)))
na razie możesz sobie „follow” kliknąć i powinno zadziałac podobnie. pisze te mądrosci juz z twojej przyszlosci, bo u mnie juz wtorek:-D
Jedź i bądź szczęśliwa Mo
Już właśnie jedziemy, szczęśliwi bardzo :-D